Jest świat inaczej sformatowany, świat, którego konstytuuje odmienny sposób bycia i życia, świat w którym nie tylko rzeczywistość nie przystaje do naszej – tej zachodniej, europejskiej – ale także podstawowe pojęcia mają inny walor poznawczy. Azja – kraina homeostazy, utrzymywanej jeśli nie arbitralnym systemem politycznym danego kraju, to wewnętrzną potrzebą harmonii, która nasyca każde ludzkie działanie, jakoś tak odśrodkowo,  jak podziemne źródło glebę.

Ja, Tomasz Marut, niezależny fryzjer pnący się po drabinie sukcesów, z tym swoim poczuciem sprawczości, przeżyłem coś na kształt szoku – aby uniknąć frazesu dodam, że nie był to szok kulturowy, ale egzystencjalny. To mnie uderzyło, jak linijka w łapę, co natychmiast podrywa tyłek z krzesła.

Hermetyczny, jak komórka, której błona zamknięta jest na to co zewnętrzne, żyłem w przekonaniu, że ja to ja i nic nad to mnie nie kształtuje. Fikcja tego długo pielęgnowanego poglądu obnaża się wraz z pierwszym wyjściem na ulice. W tym chaosie pojazdów, w tym przeglądzie zwierzyny i ludzi w jednym ciągu ulicznym /skład tego ciągu zależy od szerokości geograficznej/, w tym naddatku zaduchy i wilgoci jest coś czego nie dopatruje się u nas – jest harmonia. Harmonia jako mianownik każdego pomysłu, mianownik każdego działania, harmonia jako odpowiedź na tą moją przysposobioną  self-agnecy. 

W tym wschodnim rozumowaniu to nie swobodne wykorzystanie osobistych uzdolnień jest źródłem szczęścia, ale to co daje proste, dobre życie oraz pozostawanie w dobrych stosunkach z innymi ludźmi.

Wschodnie przekonania na temat natury świata da się wytłumaczyć na przykładzie chińskiej zupy (nie tej z Radomia, ale z Chin!). Zupa składa się z różnych składników, jest mieszanką aromatów, z których żaden nie wyróżnia się odrębnie, ale właśnie pośród innych. Wyśmienity smak jest ich połączeniem.

Dla Azjaty, każdy człowiek jest takim „aromatem”. Nie istnieje coś takiego jak wyizolowane „ja” – ja, które można by rozpatrywać abstrakcyjnie. Ja to suma ról pełnionych przeze mnie w relacjach z innymi. Te role, traktowane łącznie, splatają się w niepowtarzalny wzór osobistej tożsamości. Zmiana ról, relacji czyni mnie inną osobą.

Świat Azji nie jest zbudowany z atomów, to świat rozchodzących się wpływów. Ta odmienna „metafizyka”, to ich rozpoznanie natury świata determinuje życie na każdym poziomie. W Chinach prawa jednostki nie oznaczają robienia tego, na co ma się ochotę, są raczej „udziałem” w prawach całej społeczności. Jednostka jest częścią społeczeństwa, którego etyczną zasadą są wzajemne powinności.

Wypełnienie tej powinności daje poczucie wewnętrznej ulgi, poczucie bycia pożytecznym. Ten stan mogę odtwarzać każdego dnia tu u siebie, w salonie, ale po taką lekcje muszę jechać aż do Azji. Tam to czuje, tam jestem częścią tej uczulonej na drugiego człowieka całości. W tym względzie przepowiednie Nostradamusa i prognozujące refleksje Zanussiego nie przestraszają mnie – jeśli taka Azja do nas dotrze, to czekam na ten dzień.

Wasz Tomasz Marut