Włosy rosną 4,6 joktometrów na femtosekunde, to jest jakiś centymetr na trzydzieści dni. Ja w ciągu miesiąca ścinam ich kilometry. Od rana do wieczora, w murach swojego salonu, doświadczam swoistego przyśpieszenia dziejowego. Ścięcie, podcięcie, strzyżenie – czuje jak przez palce przelatuje mi czas. A to mnie frapuje. Tacy Innuici na przykład, oni zadbali o przestrzeń życiową, która obok codziennych obowiązków, wypełniona jest pasją oglądania opadających kropel paku – bryły asfaltu osadzonej w lejku, skraplającej się w tempie jednej kropli na dziesięć lat. A ja nie mam wolnej chwili, by sprawdzić, jaki kolor kryje się pod obiecującą nazwą sepii. Moje morale przysiadło na chwile pomiędzy jednym, a drugim „ciach” nożyc, które już same prowadzą moją rękę. Czyżbym miał kryzys? Teraz – w szczycie rozwoju biznesu? W odpowiedzi dostałem bilet do Egiptu.
Turystyka jako trening ciała i podnoszenie ducha, miała stać się remedium na moje egzystencjalne zawahania. Uzbrojony w dobrą lekturę (w naszych czasach czyta się tylko dobre książki, najlepiej w towarzystwie dobrego wina), wyruszyłem na pustynną ziemie, szukać swojego alchemicznego kamienia. Na tym etapie kończy się ta pseudofilozoficzna opowiastka, a zaczyna się historia w stylu Kac Vegas, w wersji last-minute. Jachty, kajty, nurkowanie, pustynia, kłady, nocne kluby, forsowane drzwi, dance-flory i żigolacy wyłapujący w tańcu samotne turystki. Z szalonych wspomnień mógłbym złożyć imponujący folder dla znudzonych swoimi firmami prezesów. Jacek, Niedźwiedź i Kasia to trio, z którym odnalazłem sens szczęśliwego życia – jest to szalona zabawa w otoczeniu wolnym od osądów, kontakt z przyrodą, nie tylko w drodze powrotnej z baru. W dzień flauta na morzu koiła zmysły, a przestrzeń pustyni pozwoliła mi odnaleźć tą moją, życiową, w sobie; no wiecie, tam w głębi duszy. W nocy uruchamiałem swoją energię działania, wirując niczym derwisz w rytm tradycyjnej muzyki dyskotekowej.
Książka, którą skrupulatnie przestudiowałem, też wsparła mnie na duchu. „Prowadząc umarłych” to reportaż, który polecam tak gorąco, jak gorące jest powietrze pustynni. Przedstawia niezwykłą galerie postaci z chińskich nizin społecznych. Są wśród nich tytułowy prowadzący umarłych, jest hiena cmentarna, zawodowy żałobnik i wyznawczyni Falun Gong. Rozumiecie, że wobec takich „zawodowych chimer”, doceniłem swoje rzemiosło. Ostatecznie mogłem zostać wyplataczem łapaczy snów, gdybym jakimś trafem, urodził się parę południków dalej. Co wówczas byłoby probierzem zasadności mojego fachu? Teraz są nim piękne, długie włosy, które ścinam, tnę i pielęgnuje z pasją….
Wasz – Tomasz M.
PS. Sepia – to barwnik czarno-brązowy. Czuje się trochę rozczarowany.