Ice-Barcelona, zmiażdżone palce, ścieżki wstydu prowadzące do portu nad ranem, prezentacje i szkolenia, imprezy i aftery oraz ten szum w głowie – powiedzmy, że był to szum suszarek.

Kiedy leciałem na szkolenie do Barcelony czułem się jak Alicja z Krainy Czarów. Nie dlatego, że byłem niższy od moich kompanów podróży, ale dlatego, że leciałem jak ona – lotem swobodnym w przestrzeń towarzyską zupełnie dla mnie nową. Alicja biegła za króliczkiem, ja miałem bilet wykupiony przez L’Oréal…

Szkolenia, tak zasadne, praktyczne i merytorycznie poprawne, z tą artystyczną atmosferą, twórczym fermentem, który wytwarza się gdy spotykają się – ujmijmy to zwięźle –  geniusze fryzjerstwa, działają inspirująco na wszystkich. Kreatywnością wykazali się nie tylko styliści, ale także lektorzy tłumaczący sprawy na bieżąco. Autorska narracja Karola Czubaka, którego głos rozbrzmiewał w naszych słuchawkach, była bogata w dosadne sformułowania. Swoim staraniem zapewnił nam barwność i sugestywność nie tylko wizualnego przekazu. To była twórczość artystyczna z pogranicza wizjonerstwa i prowokacji; ten patentowany manager od artystycznych wydarzeń prowokował do śmiechu. Radośni fryzjerzy, to była ekipa z Polski. Godnie reprezentowaliśmy słowiańskie poczucie humoru, jeszcze godniej nasz fach, w którym – zgodnie z husarską tradycją – przodujemy, podbijamy i zwyciężamy. Zarówno na polu pomysłowości, jak i fryzjerskiej zręczności.

Od tendencji w modzie przechodziliśmy do tendencji panujących na fryzjerskim rynku, od popytu do podaży, od oczekiwań do możliwości sprostania im, od dystyngowanych do  form nieformalnych, od klubu do klubu, od krawężnika do krawężnika. W dłoniach czuje długość wyczesanych włosów, w stopach mam cały metraż ulicy La Rambla i parkietów nocnych klubów. (Innych przebiegów nie pamiętam…). Fryzjerskie show i szał wrażeń – o nie zadbałem z przyjaciółmi królika.

Sagrada Familia, Park Gaudiego, espresso na targu La Bouqeria, spacer wzdłuż plaży, spotkania w Icebarcelona, balanse na granicy  nocy i dnia – wszystko zgodnie z hiszpańskim temperamentem opatrzone dwoma wykrzyknikami. Tego się spodziewałem, to mogłem wyczytać  w przewodniku. Ale o BLACK CHAIR, …o BLACK CHAIR nie mogę nawet napisać. To mój hashtag,  zawiera dane dostępne dla tej i tylko tej platformy, której był udziałem, to wspomnienie z Barcelony, to coś co zostaje na dłużej. Tak znaczące w przeżyciu, jak to, że w czasie lotu trzymałem podniesioną do góry rękę znajomego, który na wszelki wypadek, zmiażdżył sobie palec, że wraz z opuszczeniem kraju czułem się wyalienowany, by w rezultacie zadomowić się na miejscu, że tunel do którego wpadła Alicja ma długości kolanka pod zlewem, w porównaniu do tego jak daleko mnie wyrzuciło… Nie czuję się wypluty, czuję się ożywiony, zainspirowany. Mógłbym nawet wyczesać czerep samej Królowej Kier, ale to był tylko lot do Barcelony i z powrotem. Niemniej jestem oczarowany!

…wasz  Tomeczek.