Fotografia jako wynalazek stała się sposobem „przeżywania” czegoś. Kolekcjonujemy zdjęcia, żeby nagromadzić sobie wrażeń. Na portalu społecznościowym znalazłem album, będący (dla mnie będący) fotograficzną relacją z podróży po Stanach Zjednoczonych. Czy jednak tym samym jest dla jego autora? Czy fakt, że mam wgląd w czyjeś śniadanie, przejażdżkę windą, rozgardiasz w łóżku jest świadomą twórczością, czy nadawaniem trywialnym sytuacjom znaczenia poprzez uchwycenie ich na zdjęciu i podbicie jego statusu ilością serduszek, czy też „lajków”?

Piękne widoki kanionów, dolin i parków uchwycone w wysokiej rozdzielczości rozbudzają chęć rzucenia pracy i wyjazdu w świat. Ta tęsknota jest już we mnie, to tęsknota za zmianą, za naturą, za byciem bliżej tego co jest jeszcze pierwotne i czyste w naszym środowisku, nie spreparowane. W ten sposób odbiór oglądanego zdjęcia, nie jest spójny z intencją autora, który chciał zaświadczyć o tym, że to co ja widzę na obrazku, on zobaczył w realu.  Lecz czy ta ambicja obrazu nie redukuje naszych celów podróżniczych do punktów widokowych? Czy udało mu się spłynąć rzeką, poczuć zimną wodę tryskającą w upalnym dniu na jego twarz i twarz towarzyszy w pontonie? (Czy komuś udało zakochać się nad Niagarą?) Czy poznał ludzi, którzy ugościli go w swoim domu i pozwolili doświadczyć ich codzienności – tej, po którą lecimy na inny kontynent?

Podróż staję się strategią gromadzenia zdjęć. Nie jest wyjazdem „stąd”, pozostawieniem tego co właściwe dla miejsca wyjazdu za sobą. Lecimy z pomysłem spełnienia wszelkich założeń jakie nałożyło na nas społeczeństwo, lecimy z pomysłem jak nasza podróż powinna wyglądać i w tej ramie pozwalamy sobie na „wolność” – wolność gromadzenia obrazów, które już widzieliśmy w Internecie.

Na tym samym portalu znalazłem inny profil. Człowieka, którego znajoma poznała zabierając go na stopa. Już trzeci tydzień podróżuje po Bałkanach. Na jego profilu nie ma zdjęć. Chłopak pisze „doświadczam dziedzictwa Jugosławii”,  „moje osobiste doświadczenia mijają się z tym, co czytałem”, „unikam głównych dróg w Serbii. Jest wifi i działa. To już znam”.  Ten chłopak nie tropi  wyobrażeń wygenerowanych przez media, porzuca drogi, które przypominają mu to co zna z pocztówek, bo …”na tych pocztówkach nie ma ludzi”.

Za mało w nas Marco Polo. Za mało tego co nawet uosabiał rodzimy Kazimierz Nowak jeżdżąc po Afryce rowerem. Sami redukujemy się do zdjęć, do widoków za naszymi plecami tym samym uzupełniając setną odbitką ten sam widok w archiwach Google.

Album z podróży po USA ma znamienną nazwę „The end of the world will be instagrammed” – może to już jest koniec, koniec świata jaki pielęgnuje w mojej głowie.

Tyle z moich przemyśleń z podróży

Wasz Tomasz Marut

PS. Nie wrzucam zdjęć – znajdziecie je pod hasłem „Pekin grafika”.