Świat wewnętrznych przemyśleń fryzjera jest bardziej rozczochrany niż włosy, które czesze. Jest to świat, który nieustanie konfrontuje się z dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością. Wydaje się, że moja praca ma charakter stacjonarny, że wciąż jestem w jednym salonie, przy jednym stanowisku, że monotonnie, jak przy taśmie Forda, odświeżam stylizacje kolejnych „głów”.
Mój salon ewoluuje. Kiedy otwierałem go byłem pełen napięcia, czy się uda, czy podołam przedsięwzięciu, czy połączę własne ambicje, z obowiązkami i z zobowiązaniami. Dziś jest to miejsce bezpieczne, które buduje cały zastęp stylistów; część z nich to wychowankowie Salonu Avant-Après, część dołączyła do zespołu uświetniając jego pracę. Jest to miejsce naddatku, bezpieczne atelier mojej pracy twórczej, gdzie powstają pomysły, które mogę realizować na szerszej scenie fryzjerskiej, gdzie rozwijam warsztat pracy, z którego mogą korzystać młodzi adepci sztuki fryzjerskiej.
Gdyby w kluczowym momencie mojego spełnienia zawodowego, jakiś dziennikarz prominentnej gazety zapytał mnie skąd czerpię inspiracje do pracy, odpowiedziałbym: pomysły biorę zewsząd. I ten wątek mógłbym rozwijać. Ale moje aspiracje, inspiracje i zapędy byłyby warte tyle co sól kuchenna, gdyby nie ustawiczny wysiłek i mnóstwo pracy – wytężonej pracy.
Wsparciem były dla mnie moje umiejętności. Nie poświęcałem zbyt dużej uwagi moim – nazwijmy to po imieniu – wadom i pewnym brakom, chociaż byłe ich świadomy. Nie pozwoliłem też, aby przysłoniły mi one moje mocne strony – na nich raczej się skupiłem.
Jak japońscy managerowie wychowani w duchu Kaizen, jakość świadczonych przeze mnie usług, zacząłem obwarowywać jakością swojego życia.
Eksponowałem się na wszystkie doświadczenia, które pomagały mi nie tylko rozwinąć moje zaplecze pracy, ale także nabrać pewności działania. Selekcjonowałem wrażenia, wybierałem szkolenia, mistrzów fryzjerskiego fachu, organizowałem życiową przestrzeń tak, by żyć w atmosferze twórczego pobudzenia.
Do dziś kolekcjonuje w pamięci nowe propozycje, kataloguje pomysły, reorganizuje usankcjonowane style. Nabyte lookbooki gromadzę jak moja babcia żywoty świętych. Nawet te, które sam tworzę poddaje rozważaniom. Dzięki temu nauczyłem się być krytycznym dla siebie, ale także wyrozumiały (…nauczyłem też śmiać się z siebie i wygląda na to, że będę się śmiał do końca życia).
Przyznajmy to razem – nie jesteśmy fryzjerami z boskiego namaszczenia. Jest to kwestia decyzji i pewnej konsekwencji. Jestem autorem także tych stylizacji, których nie chciałbym pokazywać. Te „wpadki” nauczyły mnie najwięcej – dzięki nim wiem, które ścieżki realizacji mam omijać, gdzie stawiać granice mojej wyobraźni, a gdzie jej folgować.
Teraz, kiedy staje za plecami klientki, spoglądając w ramę lustra, wiem, jakiego szlifu wymaga jej fryzura. To siła doświadczenia, które uzyskałem z czasem. Nikt się z nim nie rodzi, ale każdy może je nabyć – w tym względzie mamy równe szanse na to, co nazywamy sukcesem -sukcesem spełnienia.
Wasz Tomasz (Maximus) Marut