Dociera do mnie prawda, którą skrzętnie ukrywałem przed samym sobą. Prawda o pomyleniu wartości. Prowadzę życie dostatecznie dobre, usystematyzowane, w sposób przemyślany poukładane. Wypracowałem swoisty nadmiar, który pozwala podchodzić do życia ze znanym Wam poczuciem humoru. Uzbrojony w talent i przymioty takie jak pracowitość i rzetelność, udało mi się stworzyć bastion nie do zdobycia przez intruza z zewnątrz. Tak pokierowałem swoim losem, aby wypełniać dni estetyką i plastycznym pięknem.
O wszystkim tym pisałem Wam na blogu. Kreacje, aranżacje, twórczość, korowody podane w tak „uwodzicielski” sposób, że czyta się to jak erotyk. Dużo w tym pasji i oddania. Ale to są same pozorne głębie, same złudzenia osiągane na drodze euforycznej pracy. W gruncie rzeczy można bez tego żyć. I tu pojawia się myśl, co jeśli to wszystko /to maniera, to uporządkowanie, ta pracowitość/ jest snobistyczną obawa przed tym, co może wzbudzić pytanie o sen życia? /Swoją drogą dlaczego brak sensu życia odczuwamy jako coś tak bardzo niepokojącego?/
Ta wątpliwość odłożyła się we mnie i teraz wraca. Wraca z każdym entuzjastycznym wyrzutem uznania „Panie Tomku dziękuje, że został pan dla mnie po godzinach. ….Ale przecież pan to kocha.” Tak brzmi zorganizowana dusza w skali masowej, która uwierzyła, że szczęście osadza się na miłowaniu stanowiska pracy. Rzygam tym. Praca to praca. Od kochania są ludzie. To jest błogostan na miarę człowieka.
Obawiam się, że nigdy nie pozbędę się podejrzliwości co do słuszności działań i podejmowanych decyzji. I nie chcę nikogo zarażać moim lękiem. Chodzi bardziej o to, że widzę potencjał, że przecież w ciąż żyjemy w sferze możliwości. Nie przynaglam nikogo to obrachunków. Mówię sam za siebie i jest w tym jakiś wstyd, jakby się sam człowiek przyłapał na hochsztaplerstwie. Boimy się o tym mówić. Żyjemy jakbyśmy siedzieli na desce podrzucanej falami morza, które w każdym momencie może się podnieść z rykiem. I tak kurczowo trzymamy się tej deski, że nawet nie wiemy gdzie ona nas niesie.
Wiem, że brzmię jak komik, który nagle poczuł potrzebę głębi. Mam 35 lat i nie umiem mówić „kocham”. Inna rzecz, że nikt we mnie nie wzbudza takich emocji. Jestem jak pacynka – barwna, lecz wygrywam same śmiesznostki. I w końcu to dociera do mnie. Wiem też, że pewien rozdział w moim życiu się kończy, a ja zostaje bez treści na następny. To jest gdzieś na dnie obserwacji, bo przecież na wierzchu wszystko wygląda wyśmienicie.
Wasz Tomasz Marut
Miłość jest prawdą, której szukamy poza sobą, patrząc niecierpliwie rozbieganymi oczami.
Szukamy sposobów na otwarcie serca, krążąc wokół własnego domu z siekierą w rękach rozwalamy ściany tego co cały czas otwarte.
Dlaczego miłości nie dajesz się odnaleźć? Dlaczego nie mogę do ciebie dotrzeć?
Zadajemy pytania pogrążeni w smutku.
Gdzie moja radość, gdzie moje szczęście?
Zadajemy pytania owładnięci złością?
Rozdrapujemy serce, żądając miłości?
We krwi rozpaczy szukając miłości, płaczemy nad ranami, które sami sobie zadaliśmy.
A serce cierpliwie czeka niemo zadając pytanie: kiedy skończysz mnie ranić? Kiedy we krwi zobaczysz życie?
Twoje, własne, cenne!
Kiedy się zmęczysz tym ciągłym poszukiwaniem i bez sił opadniesz?
Kiedy zmęczenie stanie się tak wielkie, że oczy się zamkną, że ręce przestaną się ruszać, że nogi przestaną wierzgać, że umysł się zatnie, że mądrość okaże się niewystarczająca, że życie ledwie będzie tlić się w piersi, że padniesz bez sił.
A serce cierpliwie czeka kiedy ze smutku zrodzi się tęsknota, tęsknota tak wielka, tak realna, że uświadomisz sobie, że tęsknisz za czymś co znasz, że prosisz o to co masz, że próbujesz odkryć coś co cały czas w tobie jest.
Wtedy ono zaczyna drgać, bo nie popędzane, bo nie przymuszanie, bo nie karcone, bo nie rozdrapywanie.
Wtedy leżąc bez sił w pustce bierzesz pierwszy wdech i uświadamiasz sobie życie.
Samotnie bo tylko w tej samotnej podróży do Siebie możesz dotrzeć do miejsca z którego pochodzisz.
Uświadamiasz sobie Istnienie, że ono cały czas jest w Tobie, w twojej krwi, twoim ciele, twoim umyśle w twoim sercu.
Uświadamiasz sobie, że jesteś życiem, że jesteś Istnieniem, że jesteś miłością której tak bardzo szukałeś.
Rozpoznajesz, że to nierozpoznana miłość szukała miłości poza sobą.
Rozpoznajesz, że jesteś prawdą, jedyna prawdą jakiej zaprzeczaleś. Nie ma miłości poza tobą, bo ty jesteś miłością.
Niewiele trzeba by być szczęśliwym. To tylko decyzja by siebie przekroczyć. Przekroczyć opór przed tym co jawi nam się jako mur nie do przebycia, mur zbudowany z wyobrażeń, przekonań.
Jedynym problemem jest zgoda na samotność, że stracimy wszystko co do tej pory tak skrzętnie gromadziliśmy a i tak nie dało nam to pełni szczęścia.
Przymierzamy się do tego kroku latami a robiąc go okazuje się, że chwilowy dyskomfort rozpływa się w radosnym uniesieniu szczęścia.
P.s. gratuluję odwagi
Tomasz , wielokrotnie czytałam Twój tekst…jest piękny mimo rozgoryczenie i żalu. ., spowodowałeś, że po przeczytaniu zastanawiam się nad swoim życiem , pewnie nie tylko ja..
Znalazłeś pasje..,odnalazłes talent.. (nie wszyscy to potrafią, większość robi coś czego nie znoszą i jest to ich porażką, )
Myślę , że jeden etap masz za soba:)) teraz czas na miłość. .., znajdziesz osobę w której zobaczysz PIĘKNO , spojrzysz w oczy i juz nie oderwiesz swoich:))Serce mocniej zabije i powiesz „KOcham”
Wierze w to, !!! Jestem wręcz przekonana :))Najpierw znalazłeś pasje a teraz czas na miłość. Nic nie dzieje się bez przyczyny!;)) pozdrawiam Cię goraco:))
Lubię ten tekst – chyba najbardziej ze wszystkich które są na blogu. Jesteś w nim szczery wobec samego siebie. Każdy czasem powinien być. Ciekawe, że w tych kwestiach nam nie wypada, bo przecież na co dzień jesteśmy tacy zajęci i niezależni. Taka tęsknota zaś psuje wizerunek człowieka sukcesu. „Praca to praca. Od kochania są ludzie.” Nie ma nic złego w tym, że kocha się swoją pracę, ale i nic lepszego od tego gdy ma się o tym komu opowiedzieć po powrocie do domu. Choć i to też truizm.
Bardzo szczery tekst. Podoba mi się – skłania do refleksji. Myślę, że na każdego człowieka czeka miłość, ważne by jà rozpoznać, nie przegapić.