To są tylko obserwacje, momenty czystej percepcji, kiedy detale, szczegóły, fintifluszki przyciągają moją rozkojarzoną uwagę. Są jakości, których nazwać nie potrafię, ale – trochę jak Hamlet – widzę je. One kategoryzują mój świat. Oddaje się tym sytuacjom, delektując się wrażeniami.
W tej materii intrygują mnie kobiety. Jedna z nich siedzi przy sąsiednim stoliku. Ja zamawiam poranną kawę, a ona Margaritę. Jest Angielką, więc trochę brzydka, ale w całej aparycji nieświadomie ujmująca. Ujęła mnie gestem, ruchem, spojrzeniem i tym wytrawnym trunkiem, który pełnymi ustami spija subtelnie, jakby nie chciała naruszyć efemerycznej lekkości poranka. Jest tak piękna w całej okazałości, że mógłbym posadzić ją na stałe w witrynie mojego salonu i z kelnerską usłużnością, dolewać jej likierów z najodleglejszych zakątków świata – byleby tylko nic nie straciła ze swej wytwornej pozy.
Inną piękność widziałem w niedziele. Stała na przystanku. Na plecach miała ogromy, kipiący różowością futerał na wiolonczele. Stała z tak żarliwym spokojem, jakby jej nigdy nikt nie uświadomił, że przystanek, to jednak miejsce oczekiwania, a nie przystań, oaza wytchnienia dla zmęczonych trudami dnia. Miała piękne włosy – pasma rytmicznie kołysały się na wietrze, obijając się o jej obojczyki. Grzywka, jak tabernakulum skrywała jej oczy – była w niej jakaś tajemnica. Jej postać, niby taka lekka, jakby utkana z łąki kwiecistej, a przy tym taka pewna, bezdyskusyjnie stabilna, jak ten słup elektryczny. Gdybym tylko umiał mówić o kobietach, zrozumielibyście, co mnie w niej ujęło.
Gracje zawsze były trzy. Ta trzecia nie daje mi spokoju. Kiedy opowiadam o niej, mówię, że mnie inspiruje, jakbym się tłumaczył z tego, że podoba mi się jej uroda. Zmysłowość jej osoby żywo na mnie oddziałuje. Ujawnia się ona w uśmiechu, w słowie, w powabnym ruchu nadgarstka, czyniąc najbardziej trywialne momenty mszą na cześć kobiecości. Nie jest wytworna, lecz zadziorna. Nie jest poważna, lecz swawolna. Zakłada nogę na nogę, jakby nie wiedziała, czy tego chce, czy też tak trzeba. Szukam w niej szyku, a widzę szał. Dziewczyna którą, jak allenowski bohater, wypatrzyłem w restauracji bez nazwy. Porażony momentem olśnienia, tropie jej ślady, teraz w kawiarni pisząc o niej, teraz w rzeczywistości, myśląc o niej.
Wy kobiety, wasze wdzięki, spojrzenia, to homeopatia zbawienia. Dziś jestem w niebie!
Wasz i tylko Wasz – Tomasz Marut