Zeszłoroczne zdarzenia wciąż rezonują w mojej głowie. Budzę się i zasypiam z jedną myślą: ”Czy naprawdę jesteśmy tyle warci, ile wyłudzone od świata uznanie?” Rozdarcie płytkie, acz intensywne. Dylemat, który targa mną od dłuższego czasu i nie pozwala powrócić do codziennego porządku rzeczy. Zamiast „lajków”, zacząłem liczyć „hejty”.

Koncepcję na swoją pracę mam zacną: nie tworzę dla katalogów. Czeszę ludzi w ogólności, a nie tylko wyselekcjonowane modelki.  Istoty ludzkie charakteryzuje coś z Picassowskiego geniuszu: mają krzywe nosy, wąskie usta, asymetryczne oczy, plus podejrzliwy wyraz twarzy.  Nie umieszczają moich zdjęć w reklamach uśmiechu Colgate’a, ani tekstyliów H&M. Za mało w nich estetyki fotoshopa i huraoptymizmu.

Nie – nie myślcie, że jestem Nikiforem w fryzjerskim świecie kreacji, lub też Zapolską propagującą fryzjerskie lookbooki dla wszystkich. Stylizuje włosy, dbam o ich kondycje, jakość fryzury i wszystko to, co składa się na pierwsze wrażenie – nie moje – ale kobiet, które mówią: „tak, dziś podobam się sobie”.
Wówczas odzywa się dyktatorski głos społeczeństwa: „widziałem lepsze, szału nie ma, nie urywa dupy.” Skondensowana krytyka w zasadzie mogłaby być odpowiedzią na wszystko: zarówno na nową Panią Premier, jak i zastałą rzeczywistość.

Dwie najważniejsze kolekcje 2014 roku Colour of Love oraz Follow The Style zostały zrealizowane z tym samym założeniem: o ludziach, dla ludzi. Kolekcja damska wyszła na wiosnę, męska na jesień. Obydwie przyjęły się, krążą w przestrzeni i stały się inspiracją do dalszej pracy twórczej.

Ja sam zleceń miałem i mam bardzo dużo. Jeździłem ze szkoleniami, stylizowałem i tworzyłem kolekcje, rozwijając swój warsztat powiększałem załogę fryzjerskiego salonu. Ubiegły rok wspominam z zadyszką. Marze o losie anachorety, lub buddyjskim dystansie zwłaszcza wobec głosów, które wciąż chcą bym moim codziennym staraniem, twórczym wysiłkiem, kompensował ich zapotrzebowanie na przyjemność…

 

Wasz Tomasz Marut