Jest taka piosenka, która rozczula i każe mi śpiewać.
„My funny Valentine” to wyznanie, to wzruszenie, to czysta miłość.  W wolnym tłumaczeniu sens jej wyraża się w następujących słowach:

„Moja zabawna Walentynko
Słodka, komiczna Walentynko
Sprawiasz, że się uśmiecham sercem
Twój wygląd jest zabawny
Nie fotografowalny
Jesteś moim ulubionym dziełem sztuki.”

Słodka melodia sama podpowiada słowa piosenki „My funny Valentine”. Ileż treści wypływa z mojej piersi, kiedy śpiewam pod prysznicem. Śpiewam wraz Elą Fitzgerard o tym, że moja  Walentynka jest …jest jak z bogini śmiechu, wpisuje się w greckie kanony piękna, urody i mądrości. Jest elokwentna, urocza, jest moim dziełem sztuki, które podziwiam. (Dodam, że jest także potencjalna, gdyż jej postać wywodzi się z piosenki i istnieje na razie w świecie idei. Niemniej śpiewam o niej afirmując jej wyobrażenie. )

Wers za wersem, takt za taktem, zgadzam się z jej postacią idealną. Nie rozumiem jednak słów, których przetłumaczenie przychodzi mi akurat najłatwiej. „ Nie zmieniaj dla mnie fryzury, nie, jeśli Ci na mnie zależy”.  – Co to jest za fraza? Jak mam to rozumieć? Skąd pośród wzruszających wywodów, osobistych wynurzeń, ten głos absolutu, sakramentalne przykazanie, starotestamentowy ton?

Czy to bojkot fryzjerów, w dniu tak znaczącym jak Walentynki? Przekaz napawa mnie zdumieniem i niepokoi, bo jak podpowiadają kolejne wersy …” Każdy dzień, to Walentynki”. Mam zamknąć salon…?  A może to fetysz? – „Nie zmieniaj fryzury, jeśli Ci na mnie zależy. Ta jest jedyną, którą aprobuje.” Mizoginizm? – „Bądź piękna i upnij włosy. Raz na całe życie.”

Może jest też jest optymistyczna interpretacja tego autorytatywnego nakazu – jak, np.: „Kochanie, widzę, że byłaś u Maruta. Masz piękną fryzurę. Nie zmieniaj jej. Nie, jeśli Ci na mnie zależy.”

Tak mogłoby to wyglądać.
Wesołych Walentynek, bo każdy dzień to Walentynki.

Wasz Tomasz Marut