„Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (…), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego.” (ustaw synodu diecezji poznańskiej z 1420 roku pt. Dingus prohibetur)

To trzecie święto wypada chyba jutro. Złamię zakaz ustawy i będę polewał, bo nie jestem bogobojny, bo tęsknie za tą pierwotną radością dziecka, które z psikawką imitującą pisankę, goniło po klatce schodowej za sąsiadkami by ze swawolą godną samego Zorro zaznaczyć na ich wierzchnim odzieniu znak mojego entuzjazmu. To była radość i młodzieńczy żywioł w jednym. Brakuje tej kumpelskiej kompanii. Brakuje tego niepohamowania. Brakuje mi studni osiedlowych, gdzie zaciągało się dokuczliwych kolegów na pacyfikowanie wodą. Po co i na co celebrowaliśmy ten obyczaj, powielaliśmy pokazane wzorce, nikt nawet się nie zastanawiał. Ani to chrzest, ani błogosławieństwo, ani inny rytuał. Zwykła zabawa, jak gra w samoloty, czy w auto-nogę, z tym, że w lany poniedziałek można było bez konsekwencji wymienić piłkę na wodę.

Arsenał wiader, zapas psikawek, ktoś czasem miał nawet pistolet na wodę. Może jeszcze nie jest za późno na radosne święta, może jeszcze nie jest za późno na słoneczny poniedziałek…

Wszystkiego Najlepszego Kochani! Polewajcie się wodą i goncie za sobą z zapałem.

Udzielam Wam dyspenzy – Wasz Tomasz Marut