Cicha sprawczyni głośnych metamorfoz, estetka i perfekcjonistka, w pracy łączy wszystkie cechy oddanego swojemu fachowi rzemieślnika oraz artystki o rozwiniętej intuicji tworzenia. Zmysłowość efektu wypracowuje poprzez kunszt działania. To Barbara Pieczara-Książek – fryzjerka, stylistka, kobieta o niezłomnej woli działania. Dla mnie kluczowa postać w panteonie Salonu Stylistów Avant-Après. Basia jest moją koleżanką, kumpelą, przyjaciółką. Razem zaczynaliśmy pracę na początku naszej fryzjerskiej kariery, razem zakładaliśmy nasze prywatne miejsce pracy twórczej, razem – już w sumie jedenaście lat – dzielimy nasze codzienne zmagania. Czas wspólnie spędzany zacieśnia więzi. Dziś z sentymentem myślę o naszych poczynaniach. Nie cukruje rzeczywistości. Nie jesteśmy swoimi pochlebcami. Raczej działamy biegunowo.

Głos Basi zawsze ma wymiar krytyczny – to trybunał najwyższy, z nim się nie dyskutuje. Była pierwszym kontestatorem moich pomysłów, pierwszym reformistą moich koncepcji. To konsekwencja jej usposobienia. Jest bezkompromisowa w kwestiach jakości i wyznaczonych standardów. Na jej pochlebne opinie trzeba zapracować. Niepowtarzalny warsztat Basi mobilizuje do tworzenia. Działamy kontrapunktowo. Jeśli ja jestem ogniem w szale twórczym, ona tworzy na chłodno, czemu daje wyraz w precyzji i skrupulatności realizacji pomysłów. Metodyczna, systematyczna, konsekwentna – cenią ją klientki, a ja wielbię podziwiając jej opanowanie. Jesteśmy jak Rozum i Serce z reklamy – nie tak komercyjni, ale powabni w swym niepowtarzalnym uroku. Razem jesteśmy jak diada – efekt naszych pomysłów pozytywnie zaskakuje nas samych. Wciąż odkrywamy swój potencjał.

 

Salon Avant-Après to nasze dzieło, nasze wspólny projekt, który wyróżnia suma cech właściwych Basi i mnie. To miejsce artystycznego fermentu (ferment to ja), strategicznego rozwoju (strategia to Basia). Nad naszym artystycznym nieładem pieczę sprawuje Mirek Książek – manager, administrator, księgowy, PR-owiec, marketingowiec i frontman w jednej osobie. To promotor naszych talentów, to dobry duch biznesowego rozwoju. Bez moich towarzyszy sukces byłby płaski, dzięki nim jest trójwymiarowy. Nie chodzi tu o synergie, ale o zwykła codzienne wspólne chwile, które decydują o jakości każdego dnia. Oni sprawiają, że jest soczyście, że wszystko błyszczy, że się chce. 

Na tym kończy się mój panegiryk. Nie jestem skory do ich tworzenia. Jednak jedenaście wspólnych lat, to już kawał życia… Jak nie doceniać tak owocnych relacji? Jak tu nie popaść w zadumę?

Dziękuje Wam – że jesteście, że ze mną dzielicie się swoim zapałem.

Wasz Tomasz Marut