Nie mam zapędów artystycznych i nie popadam w emfazę kiedy przychodzi do opowiadania o fryzjerskim – bądź co bądź – fachu. Bliższy jestem uznania, że jest to rzemiosło, w którym liczy się warsztat i technika, skrupulatność i skupienie, rzetelność i konsekwencja.
Moje projekcje na temat formy wymagają technicznych umiejętności. Jeśli chcę uchwycić tę jakość, to je ne sais quoi, które spływa po lokach, prześwituje przez rozgardiasz grzywki, wabi pożądliwym przedziałkiem, muszę mieć swobodę wirtuoza, konsonans wizji i umiejętności
Nie myślcie, że nie mam fantazji. Myślcie, że jestem fantastą. Ostatecznie żyję w świecie spinek i rozpylanego nad głową cukru. Tworzę w materii, która ugina się pod wpływem wilgotnego powietrza. Prasuję włosy, a mógłbym koszule. Jak papież dotykam ludzkich głów, a wszystkie one patrzą na mnie ze zwierciadła. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Możliwości napędzają moją pasję – pasję tworzenia.
Kim byłbym gdybym nie został fryzjerem? Gdy zadają mi to pytanie i szukam w myślach alternatywnych pomysłów na siebie, nie mam wielu rozwiązań. Odpowiadam, że służącym w willi z widokiem na morze u bardzo liberalnej pani. A mówiąc szczerze – nie wyobrażam sobie siebie, jako nie-fryzjera. Ta praca mnie określa.
To jestem ja – Tomasz Marut.